Knajpa z nakazem wpierdalania · Dania dnia lecą wieczorem jak pojebane

Enya Wlowycz · Rej Renakord

Komentarz wstępny od autorów

Awans społeczny może wydarzać się tylko na odwrót, z czego cząstką znaczeniotwórczą jest tu słowo “tylko”. Można awansować tylko w dół, scrollując, albo na boki, swipując. Można też ulatniać swoją domniemaną duszę poprzez chmurę lime ice. Można też dociekać, dywagować nad smakami vape’ów, bo przecież każdy znający się na rzeczy człowiek wykryłby teraz, że smak lime ice nie istnieje. Nauka zawsze pozostawała w tyle za rzeczywistością, chociaż przynajmniej się coś stara osiągnąć. Przedstawione tu wydarzenia niewiele odbiegają od tych, które zdarzyły się naprawdę, a co do całokształtu zebranych opisów, autorzy żywią nadzieję, że posłużą one w nieskończonych pracach antropologicznych nad rozwiązywaniem i zawiązywaniem zagadki ludzkości.

madagascar tiki cola shake

Gdzieś na kwarcowej górze, mieścił się niepojęty w swej geometrii zamek. Jego strzeliste wieże sięgały nieba. Zamek, biały jak smartfon, cały lodowaty, w wiecznej nocy polarnej, nie mógł był służyć ludziom. Mieszkały w nim tylko pingwiny. Szczerzyły im się szemrane zęby w dzióbkach. - Nie jesteśmy tutaj żeby służyć ludziom… my mamy wypijać ludzi w filiżankach z akompaniamentem ciasteczek smażonych na podwieczorek…! - Mamy nabijać ludzi w butelkę… nie nabijać paragony na prosecco!

Pingwin dostał w papę plastikową szuflą do lodu i walnął o przeciwległą ścianę lodówki. Drugi z pokorą się wygramolił i tym zdobył łaskę braku wpierdolu od naczelnicy baru, dziś zastępczo Jeżeli Dąbrowskiej-Milcz (tak naprawdę, drugiego nazwiska pozbyła się, jest już po rozwodzie. Jej chłopak i, co wynikło z jednej imprezy, również mąź, okazał się strasznym przypałowcem), na co dzień specjalistki ds. kompletowania zamówień.

- Malczik, tiki cola shake na zero siedem!

Pingwin wygramolił się zamaszyście, jak katar rankiem. Do płetwiastych rąk wleciała w trybie instant czarna taca, ozdobiona teksturą, charakterystyczną dla wyższego standardu plastiku, a na tacy zaklęta wieczorem w folię spożywczą, mieszanka cukru i cytryny contained by imitacja drewna.

Owacje potoczyły się po sali. Maślane twarze biesiadników świeciły się z ekscytacji, przemieszanej z politowaniem i zachwytem. Pingwin kluczył między stolikami. Aleksander von Humboldt kiedyś tak okrążał mroczne karaibskie wyspy, poszukując czegoś. Gdy pingwin podszedł do stolika, rozległy się gromkie oklaski. Mężczyzna w średnim wieku, o prezencji człowieka prześliźniętego przez wygodne jelita życia (zobacz też: dupek, eufemizm), wypuścił śmierdzącą chmurę Glo. Obrócił rzeźbiony w drewnie kubeczek w kształcie hawajskich tiki. Kubeczek milczał. Pan z Glo roześmiał się jowialnie.

- Pomarańcza, widzę z Malty, wyśmienita!

Niemniej, skurwiel nie dał napiwku. Uśmiechnęła się z irytacją i wzięła biednego pingwina, który bezwiednie jak robot, wchodził dalej w stolik. Wrzuciła go do lodówki i poszła się wysikać.

*

Jeżela nienawidziła swojej pracy i o 23 doszła ją zgroza, że jutro też musi tam iść, co było absolutnie nie do zniesienia. “Jutro sprzedaję swój dzień za 240 złotych”, pomyślała. Gdyby obliczyć w ten sposób wartość jej życia, można by dojść do następujących obliczeń: jej życie było warte 718320 złotych. To mniej niż inwestycja unijna w most czy infrastrukturę rowerową śladem nieużywanej wąskotorówki. Dla tych współczesnych dobrodziejstw, niewidocznych w swej oczywistości, poświęcić trzeba by 2-3 Jeżele Dąbrowskie. Jeżela otworzyła kradzioną paczkę żelków, zjadła giga żela. “Elo-żelo” - pomyślała - “i dobranoc.”, i chwilę później pokierowała się do wygodnego pustego łóżka. Przystani macierzystej, gdzie jej twardość i lepkość hibernowała pod warstwą względnej miękkości i czystości. Uniwersalnej komory gazowej na czasy pokoju i dobrobytu.

Rano musiała wziąć prysznic. Na butelce napisane było bukwami Żel do duszy. “żel do dupy” - pomyślała Jeżela. Taka już z niej była zgrywuska. Nawet myślała, czy by nie założyć stand-up’u, nawet gadała o tym z chłopakiem, pół-żartem, pół serio, może to głupie, ale nawet jakoś uwierzyła krótko w ten pomysł, miłość robi różne rzeczy, no ale jakoś to wszystko musiało się potoczyć… “życie w ogóle jest do dupy” - dopowiedziała sobie i wzięła żel. Umyła nim jednakowoż nie tylko dupę, a całą swoją zgrabną figurę, po czym owinęła się ręcznikiem. Przez około 5 minut patrzyła na swoją twarz z profilu, drugiego profilu, z przodu i lekko odwrócona, obserwując przy okazji który kąt najlepiej uwypukla atrakcyjność jej talii w połączeniu z mimiką twarzy. Jeżela robiła tylko jedną minę do lustra, odkąd odkryła jednak, że wygląda ona zupełnie inaczej z różnych punktów widzenia, otworzyła się przed nią cała tablica mnożenia swojego wyglądu (gdzie mnożnikiem stały się 4 pozycje do oglądania swojej twarzy, a mnożną szereg manipulacji kończynami, głównie nogami). Zadowolenie Jeżeli było najsłodszym z zadowoleń, gdy osiągnęła swój wymarzony poziom seksowności w lustrze. Niestety coś jej długo zeszło i już była 11.

- Ja pierdolę! - syknęła pod nosem. Wzięła wielkiego bucha jednorazówki cola, która się, co było nieodżałowane, kończyła (sic!). Chociaż nie było jej to do niczego potrzebne, przygotowała sobie poranną kawę. Enjoy the little things - zamigotała jej mentalna fiszka. Zapatrzyła się w ten moment osobistego szczęścia domkniętego serduszkiem z mleka. I chwilę potem, nie czując nawet, że czas minął, wyskoczyła jak jakaś miejska odmiana gazelki na przystanek, ze smakiem kawy w zadartych ku światu nozdrzach.

Ten jej chłopak był dziwny… ciągle gadał o podatkach i pięćset plus, był bardzo niezadowolony z polityków. Jeżela osiągnęła mistrzostwo w nie interesowaniu się polityką, więc czuła, że wygrywała codziennie, każdego dnia jak butelkę piwa, podczas gdy on podtruwał się jakimiś artykułami i facebookiem. Niestety prawie zawsze robił to po seksie, gdy robiła im śniadanie. On siadał i wyjmował tego facebooka. A ona tylko chciała odrobinę normalności, wytchnienia, może coś romantycznego… na imprezach był zawadiaką, ale jak tylko ściślej się związali, odkryła, że w sytuacjach domowych ujawnia się jego ukryta wcześniej twarz. Ten imprezowy chłopak, chwat jakich mało, takich, co jeszcze umieją podejść do kobiety i ją sensownie docenić jest naprawdę na palcu ręki do policzenia, czyli bardzo mało, ten imprezowy chłopak, miły, sensowny i przystojny, całkiem, jak na racjonalne standardy, ale dobrze się trzymał, nie garbił się. Podobno nawet chodził na siłownię i Jeżela w to wierzyła, zaskakująco, gdy empirycznie doszła do faktu, że jest to prawdą, po dogłębnej obserwacji jego rosnących bicepsów, z dnia na dzień jakość jej związku zaczęła ledwo zauważalnie się pogarszać; samo zauważanie, jak z szafek wyjmuje całe arsenały białych proszków anabolicznych, jak czyta te swoje kalorie, jak spogląda na Jeżelę bez zainteresowani gdy ona je ciastko (sic!) (myślała, że przynajmniej to zwróci na nią jego uwagę, że chociaż on rzuci jakiś negatywny komentarz) bo przecież czyta swoje artykuły na reddicie po POLSKU (co już samo w sobie prosi się o jakiś wyszczególniony sektor w piekle, jakby już ich nie było dostatek), samo oglądanie tej tępej, nierozumnej mocy skupienia w akcji, która zaprzepaszczała każdy miły, romantyczny moment, wypłukiwało z przepastnych komór, jaskiń serca Jeżeli miłosne minerały. Zostawała sama pusta, nie wartościowa odżywczo chuć i cieczka. I może trochę bardziej białkowa sperma niż wcześniej.

Tramwaj poruszał się tak irytująco powoli. “To już w Warszawie są mniejsze korki” klęła w duchu mantrę, wyjęła z paczki żelków żelka, jej szczęka zmieniła orientację polityczną. Tak jej szkoda tego nieudanego związku. Było prawie że tak przyjemnie. Ale Jeżela odczuwała każdy miłosny zawód z magnitudą japońskiego trzęsienia ziemii i zawsze w większej ilości Pascali, Jeżela utożsamiała się z każdą piosenką w której tekście pojawiało się słowo “miłość” lub “zadurzona”, czasem z kolei z tymi, gdzie sunęły jak lisice wyrazy “muszę” “chcę”, innymi razy odnajdywała swoją przepastną, bo właśnie tylko tak mogła to określić, duszę w piosenkach o “wolności” i “ptakach”, czasami puszczała sobie narodowy hymn do snu, by poczuć patos i ponadludzki sens całych jej zmagań w życiu. W Jeżeli drzemała nieskończoność piosenek, które nigdy nie powstały i nigdy nie powstaną a coś, co ona mogłaby napisać w niebie, gdzie nie trzeba pracować, wytworzy najpewniej AI zaprogramowane do dystrybucji kolęd, piosenek dla dzieci… biznes, który upadnie po 5-7 latach, biznes-efemeryda na wzór sklepów z CD. Czy ludzie będą pamiętać, choć ten jeden człowiek, trener rzeczonego AI właśnie, o tym, że materializują światu mózgowe opary tysięcy zakmniętych w tramwajach i samochodach Jeżel Dąbrowskich?

Wtedy tramwaj dojechał na przystanek i Jeżela musiała wysiąść.

ExoTika rozciągała się przed lunchowym szczytem. Koleżanki kelnerki marzyły o obowiązkowych napiwkach, tak jak jest we Włoszech.

- No, ale jak miałybyśmy się dzielić? - zkwitowała trafnie Jeżela.

Koleżanki zamyśliły się nad odpowiedzią, ale jedną wzięło na salę, bo przyszli goście.

- Przepraszam, jest jeszcze Madagaskar Cola Tiki?

- Z.. spytam na barze. Czy coś do tego?

- Jak nie będzie to może być Dubajska Czekolada. - uśmiechnęła się spod okularów przeciwsłonecznych diva.

- Jeżela, Madagskar!

- Już.

Jak otworzyła lodówkę, doszedł ją dziwny zapach. W sprężonej lodzie atmosferze zakonserwowała się jakaś odmiana czarnej śmierci. Zadarła nosem o granice lodówki i egzotycznego świata.

- To co, jest Madagaskar?

- Jest, - zakasłała - ale bez pingwinów.

Duck soup

Chicken satay one, duck soup one more together two kaban - Idę zapalić. - Jeżela odsunęła się i wyszła. Na zewnątrz knajpy powietrze prezentowało się ponad zwyczaj przyzwoicie, toteż zdecydowała się zdezerterować. Wróciła po półtorej godziny z siniakami na nogach, dłużej pracować nie mogła. Zażyła tyle powietrza i ruchu, że jej skoczność osiągnęła poziom mniej więcej świeżo przywiezionej z Chin piłeczki kauczukowej. Ku jej irytacji na stole leżała zimna niezjedzona duck soup (zupa kaczka). Jeżela z kurewską niechęcią wylała resztkę zupy do zlewu, nienawidziła tej roboty. Kto mógł jej zrobić taki psikus?! Usiadła i zabrała się do skrollowania reelsów, aczkolwiek coś z tyłu głowy ją kłuło. - Chcecie wiedzieć, jakie są 3 najlepsze miejsca na kawę w Warszawie? Dawaj z nami. - przesunęła palcem w dół kwarcowej płytki - lofi muzyka i napis Tuba Diving vlog, suń, kiedy twój chłopak zjadł coś nieświeżego 😂, suń, ice spice twerkuje, suń, poradnik makijażu, suń, 4 niczego sobie mężczyzn i kobiet wykonuje skok na plaży w slow motion, suń, wyłączyła, podrapała się po głowie, starając sobie coś przypomnieć. Po dłuższym namyśle w jej głowie pojawił się kształt i był to kształt widziany sprzed minuty, a mianowicie były to odciski łap.

W miseczce po zupie, zabrudzonej u dołu rosołowym osadem, świeciły dwie jaśniejsze plamki odcisków płetw. Wyglądało na to, że w zupie cząsteczki duck zebrały się do kupy i złożyły się na autentyczną kaczuchę. To byłoby trochę zbyt mocne do zwykłego pogodzenia się i Jeżela wrzasnęła, zaraz potem się opamiętała i pomyślała, że chce zadzwonić na pogotowie ale w sumie to do kogo. Dla kaczki przecież jest weterynarz, a i on po co, skoro kaczka sama się uleczyła. Ba, właściwie to wstała z martwych. Z posiekanych kawałeczków w panierce. W zasadzie był to cud, tylko Jeżelę zmroziła jak mokra ściera myśl, że gdzieś w knajpie teraz łazi sobie ptak. I tą higieniczną zabawę każą potem jej sprzątać. Dobiegł ją dźwięk tłuczonych talerzy.

Przeszła przez wąski korytarzyk. Jak w weneckim lustrze, kaczka nie widziała jej a ona ją już tak. I w ten sposób, niezauważona za miseczkami, Jeżela obserwowała makabryczną scenę dziejącą na zmywaku. Kaczka piła herbatę. Resztki pani Gieni leżały na podłodzę, przypominając wodne puzzle.

- Mmmm.. Wyśmienita... wyśmienita pani w wieku Odpowiednim (z ang. proper)… - mruczała kaczka pod nosem; na głowie miała koronę i to bynajmniej nie cierniową. Jak na ledwo narodzoną ponownie biedną istotę z rzędu mniej szczęśliwych kręgowców, prezentowała się nader buńczucznie. Jeżela poczuła się zbita z tropu, aż zapytała:

- Laska, co ty się tak odjebałaś?

Kaczkę zamurowało.

- I jeszcze panią Gienie mi zjadłaś. Co ty odwalasz, już jesteś trup!

I zaczęła ją ganiać po pokoju. Jeżela zamknęła szybko drzwi, żeby kaczka nie mogła uciec. Ścigały się tak zażarcie, a jednocześnie nie stłukły żadnego więcej talerza - z każdym ruchem kung-fu z tiktoka Jeżela laserową precyzją omijała te ceramiczne miseczki i talerze. W tej wściekłej zabawie powodzenie towarzyszyło jej ze skutecznością wręcz złośliwą. Odgrywające rolę nietykalnej widowni naczynia z chichraniem błąkającym się między nieujawnionymi jeszcze rzędami ostrosłupów zbitych ząbków (see also: little teeth) jeżyły się bladymi monumentami nieskończonych twarzy.

– Ale ja nie jestem kaczką, tylko królową wszechświata!

Trudno – pomyślała Jeżela, – mnie za to nie płacą.

w TY M m0omencie wchodzi SanEpid.

KNAJPA Z NAKAZEM WPIERDALANIA

DZIEŃ 3

pomidorek i rodzice